24 października 2013

Ofiary Pana Boga



Debiutując na blogu odejdę trochę od nowej świeckiej tradycji zapoczątkowanej przez moich przedmówców (przedpiśców?) i zamiast poradnikowo,  konkretnie napiszę bardziej ogólnie, a miejscami nawet refleksyjnie. Od dłuższego już bowiem czasu nurtuje mnie pewien problem i dyskutując na forach pogańskich czy asatryjskich oraz czytając komentarze politeistów germańskich na tematycznych profilach FB chyba wreszcie udało mi się go zidentyfikować i nazwać. Doszedłem do wniosku, że większość działań, wypowiedzi i komentarzy, które w mgnieniu oka wyprowadzają mnie z równowagi ma w gruncie rzeczy to samo źródło – to wielka krzywda, którą uczynił nam asatryjczykom chrześcijański bóg i jego wyznawcy. Krzywda, którą bardzo trudno będzie naprawić.

Wbrew oczekiwaniom nie będę jednak narzekał na „bezpowrotne zniszczenie religii i kultury naszych przodków”, „przymusową chrystianizację ogniem i mieczem”, „zapomnianą obyczajowość”, „wycięte święte dęby” i inne tego typu rzeczy, które w postaci tych samych haseł zawsze pojawiają się przy wspominaniu historycznych zaszłości między tymi religiami. Chodzi mi o krzywdę całkiem współczesną, która cały czas się dzieje i zabiera coraz więcej i więcej ofiar – zarażenie nas syndromem ofiary.

Czemu jest nas tak mało? Przez chrześcijan! Czemu nie mamy zarejestrowanego związku wyznaniowego? Bo w Polsce są katolicy! Czemu nikt się z nami nie liczy i nie mamy nic do powiedzenia w przestrzeni publicznej? Bo wszędzie wiszą krzyże! Wszyscy słyszeliśmy wymówki i usprawiedliwienia mnożone w nieskończoność. Mentalność ofiary, zaszczepiona przez religię, w której to „ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi” wsiąkła w nas na tyle głęboko, że zaczynamy myśleć jak oni i tak się zachowywać. Zamiast pokazywać z jak najlepszej strony, jak pełna zalet jest nasza religia, jak żyjemy i kim jesteśmy, afiszujemy się jedynie ze swoim „byciem na anty”. Zamiast poganami jesteśmy antychrześcijanami, antymonoteistami, antyklerykałami. Zamiast być sobą, jesteśmy w wiecznej opozycji, zamiast aktywnie działać i brać sprawy w swoje ręce, gnuśniejemy w poczuciu moralnej wyższości. 


I zgodnie z tym, że „jak cię widzą, tak cię piszą” bez głębokiej zmiany w sposobie myślenia o sobie nigdy nie wyjdziemy z szuflady z metką „młodzi gniewni sataniści, fani głośnej muzyki i książek o Harrym Potterze”. Tak naprawdę sami tam weszliśmy i pomogliśmy zamknąć nad sobą pokrywkę. Skoro chcemy być religią współczesną, czemu ciągle narzekamy, że kiedyś było lepiej, a potem przyszli księża i wszystko popsuli? Skoro oczekujemy szacunku dla naszych wierzeń, czemu nie zaczniemy od dawania go innym, a w szczególności katolikom, którzy nas otaczają? Czy na pewno najlepszą drogą do wywalczenia sobie akceptacji jest darcie Biblii i runiczne bazgroły na kościołach? 

Sanktuarium MB w Koszalinie; fot. PAP, Marcin Bielecki

Wiem, że to Nergal podarł i mam nadzieję, że to nie asatryjczycy zniszczyli elewację budynku sanktuarium w Koszalinie, ale chodzi mi o skojarzenia, jakie budzimy jako społeczność. W dużej mierze nie jest to wprost przez nas zawinione, ale bez pracy i wysiłku z naszej strony nigdy z tego dołka nie ruszymy. Starajmy się więc odróżniać od innych religii w pozytywnym sensie, nie przez negację. Sami myślmy o sobie pozytywnie – raczej „co możemy zrobić żeby zmienić stereotyp, który nam nie odpowiada?”, a nie „czyja to wina, że tak się kojarzymy?”. Pokażmy, że jesteśmy zwyczajnymi ludźmi, sąsiadami, urzędnikami, kolegami z pracy, że mijamy się codziennie na ulicy.

Wiedzieliście może zdjęcia do akcji, które walczyły ze stereotypem motocyklisty – niebezpiecznego debila albo wytatuowanego – bandyty? O taki właśnie pozytywny przekaz mi chodzi: „Jesteśmy wśród was, czy tego chcecie czy nie. Możecie nas nie dostrzegać, ale to my uczymy wasze dzieci, leczymy was i rozliczamy wasze podatki. Choć wyglądamy/zachowujemy się inaczej, to w gruncie rzeczy jesteśmy tacy sami”. Zacznijmy budować swój obraz w podobny sposób, przestańmy w każdym aspekcie porównywać się do innych religii i ustawiać się do nich w opozycji. Przestańmy po prostu oglądać się na innych, szukać w ich działaniach łatwych wymówek i zacznijmy wreszcie żyć własnym życiem jako społeczność. Bądźmy „Ása trú”, a nie ofiarami Pana Boga!
 

Brak komentarzy

Prześlij komentarz