8 października 2013

Ofiara problematyczna cz. I. Czyli co, dla kogo i z jakiej okazji…



Ostatnio spotykam się z pytaniami o kwestie ciekawe, które jednak „bardziej opierzonym asatryjczykom” mogą wydawać się bardzo oczywiste. Nie są takie jednak dla wszystkich, szczególnie tych względnie „świeżych”. Ja uważam, że te pytania wcale nie są głupie ani naiwne, a poruszana problematyka błaha. Sądzę, że warto na takie pytania odpowiadać, warto o tym mówić, dzielić się doświadczeniem.

Chodzi mianowicie o kwestie ofiar. Co, komu i z jakiej okazji należy dawać? Co wypada, a czego nie? Co jest bardziej, a co mniej adekwatne i „na miejscu”?

Oczywiście nie podam tutaj żadnych usankcjonowanych wytycznych – takie, jak wiadomo, nie istnieją. Mogę za to podzielić się własną subiektywną opinią i swoimi doświadczeniami, które opierają się w dużej mierze na zwykłej, ludzkiej, prostej logice.

Dla mnie rodzaj ofiary zależy od przynajmniej kilku czynników:



1. Dla kogo

Podstawową sprawą jest dla mnie to, żeby ofiara była dostosowana do osobowości tego, dla kogo jest przeznaczona.

Dlatego np. nie wyobrażam sobie rytuału odynicznego z workiem soczewicy i kotlecikiem sojowym w roli głównej albo wciskania Idunn czy Sif surowej wątroby. Nie dałbym Freyi topornej roboty męskiego sygnetu, a Thorowi jedwabnej wstążki we wszystkich kolorach tęczy.

Jeżeli nie wiesz, co dany bóg lub bogini lubi – poczytaj o nim/o niej. Jasne, mądre książki i źródła historyczne to nie wszystko, ale niejednokrotnie naprawdę wiele mówią o charakterze osoby, którą chcesz obdarować, możesz sobie z nich ułożyć jakieś wyobrażenie.

2. Z jakiej okazji, czyli np. jakie mamy święto (lub inny konkretny powód blotowania)

Jeżeli blotuję z okazji konkretnego święta, bardziej niż w prywatnych ofiarach kieruję się względami historycznymi, znanymi przekazami. Jednak nie trzymam się sztywno schematów, raczej staram się je interpretować, w końcu nie jestem odtwórcą obrzędu, ale jego myślącym i czującym uczestnikiem.

Dlatego zamiast zarzynania zwierzęcia "na żywo", przygotowuję potrawę z jego mięsa albo kupuję od pobliskiego gospodarza kawał swojskiej szynki czy kiełbasy. I dzielę się tym, co pojawia się na moim stole w czasie świątecznej biesiady – tak, dokładnie tym samym, czyli gotowymi potrawami, przetworami, napojami (nie zawsze tylko alkoholem, ale i np. sokiem czy kompotem), wypiekami, a nawet słodyczami.

Ponieważ zetknęłam się też z pytaniem o słodycze… Szczerze nie sądzę, bym uwłaczał komuś, podarowując mu z mojego stołu także trochę zwykłej czekolady czy cukierków, skoro sam się nimi świątecznie radośnie obżeram.

Nie widzę problemu, by na Herbsblot przynieść zamiast pszenicy czy owsa – np. totalnie niehistoryczną kukurydzę, a na Freyfaxi winogrona czy szczypiorek, które (sic!) uprawiam u siebie w ogrodzie. Na święta związane z plonami i płodami ziemi staram się zawsze mieć coś, co sam wyhodowałem. Jasne, nie każdy ma szklarnię za domem, ogród czy działkę, ale równie dobrze można specjalnie na tę okazję wyhodować jakąś roślinkę na balkonie albo parapecie. I niekoniecznie musi to być przecież roślina jadalna. Bo czemu nie np. piękne kwiaty?

A produkty kupne? Czemu nie?! Przecież moim „plonem” jest przede wszystkim moja praca, którą wykonuję na co dzień i pieniądze, które mi ona daje. Jeżeli nie zajmuję się w ogóle rolnictwem czy hodowlą, to czemu moje warzywa czy zboża z marketu mają być gorsze od tych prosto z pola uprawnego?

3. Czy to blot społeczny – wieloosobowy, rodzinny czy całkowicie prywatny.

Podczas dużych blotów na ogólnopolskich zjazdach raczej mało kto wybitnie szaleje z formą ofiary (choć i to się zdarza i nie widzę przeciw temu wielkich przeszkód, byle tylko w żaden sposób nie przeszkadzać współblotującym i nie budzić niepotrzebnych kontrowersji), zwykle daje się tzw. „standardy”, można też ograniczyć się wyłącznie do wspólnie spożytego miodu lub piwa. Małe kilkuosobowe bloty rodzinne już bardziej sprzyjają osobistemu charakterowi ofiar i może to być coś jednego, wspólnego, taki „zrzutkowy prezent” od całej grupy, albo od każdego po drobiazgu. Natomiast całkowicie prywatne bloty, bardziej przypominające osobiste rozmowy niż rytuały... tutaj jestem za pełną dowolnością i zdaniu się na własną intuicję, inwencję twórczą, dopasowanie do prywatnej relacji blotującego z blotowanym.

4. Aktualne fizyczne możliwości.

Wiadomo, finansowo różnie bywa. Czasem stać mnie na szaleństwo i drogi, wyszukany, ekskluzywny prezent. Innym razem daję coś na miarę aktualnych możliwości, skromnie, ale szczerze.

Czasem ofiary składam przez ogień, czasem przez wodę, czasem wrzucam do dziury w ziemi, innym razem zostawiam na kamieniu albo wrzucam do bagna. Każdy z tych sposobów implikuje formę ofiary (przynajmniej do pewnego stopnia), więc trzeba się do „warunków terenowych” i aktualnych preferencji dostosować. Nie ma nic złego w byciu praktycznym, a moim zdaniem zdrowy pragmatyzm to wręcz bardzo pozytywna cecha.

5. Względy całkowicie osobiste, wynikające z prywatnych relacji.

Często zdarza się, że decydują względy całkowicie prywatne, potrzeba chwili, jakość relacji, jej obecny stan. Bywa też, że dany bóg czy bogini wyraźnie życzy sobie konkretnej rzeczy, albo przynajmniej sugeruje, co chce dostać, daje wskazówki. Moim zdaniem warto słuchać tego, kogo chcę obdarować oraz własnej intuicji.

To nie koniec moich rozważań w kwestii ofiar, współczesnych tendencji i problemów związanych z ich doborem. Niby takie oczywiste, a okazuje się, że to jednak „temat-rzeka” ;) Na dzisiaj jednak wystarczy. Szczegółowo omówić kilka wyjątkowo interesujących kwestii, chciałbym już w kolejnym tekście.





Brak komentarzy

Prześlij komentarz